4 stycznia 2009

Bóg Człowiek

Ostatnio napisałem, że koncepcja boga nie została nam zesłana "z góry", ale pojawiła się w ludzkim umyśle w odpowiednich warunkach. Na całym świecie, tam, gdzie struktury plemienne przekształcały się w zorganizowane cywilizacje, pojawiały się rozmaite koncepcje bogów - nie było to nic nadzwyczajnego, ot taki swoisty boom na wszelakiego rodzaju "istoty, które stworzyły świat i ludzi i nim rządzą". Skutkiem tej masowej histerii jaka rozpętała się na całym świecie a jaką było wymyślanie sobie bóstw byli bogowie z głowami zwierząt, setkami rąk albo zasiadający na szczytach gór albo w niebie na swoich boskich tronach.

Jednak istotne jest to, że żaden z tych bogów nie różni się tak właściwie od ludzi - ani charakterem ani czynami a nierzadko nawet zasadniczym wyglądem. Posiadają oni nadzwyczajną moc, to prawda, ale poza nią wydają się być niczym więcej jak rozkapryszonymi ludźmi, wtrącającymi się we wszystko i chcącymi sprawować władzę i kontrolę. 

 Zatem jeżeli ludzie tworzyli swoich bogów (bowiem mając tysiące religii i tysiące bóstw wzajemnie się wykluczających musimy uznać, że przynajmniej wszystkie minus jeden albo wszystkie bez wyjątku są jedynie wytworem wyobraźni ludzi, nie zaś "zesłaniem z nieba"), to w jaki sposób to robili? 

Odpowiedź jest prosta - wystarczy odrobina wyobraźni. Musimy jedynie uwzględnić parę podstawowych atrybutów, a potem okrasić to wszystko ubarwiającymi dodatkami, zależnie od naszej kultury. Wiemy przede wszystkim, że bogowie muszą być potężni, bo stworzyli świat i wszystko dookoła. Wiemy, że muszą być istotami stojącymi wyżej od nas. Przerażeni swoją śmiertelnością oraz mając na uwadze to, że bogowie ci stworzyli nasz świat dawno temu i żyją do dziś (wszak modlimy się do nich a oni się wciąż nami opiekują, a potem opiekować się będą naszymi potomkami) nadajemy tym naszym bogom nieśmiertelność. Bóg też musi rzecz jasna wszystko widzieć - albo sam posiada taką umiejętność albo ma do dyspozycji boskich pomocników - wszak musi wiedzieć czy ludzie mu podlegli żyją zgodnie z jego prawami, czy też nie. 

Kilka takich podstawowych cech i już mamy wspaniałą podstawę do stworzenia sobie wizerunku jakiegoś boga. Do tego dodać jeszcze musimy coś, co byłoby zrozumiałe dla naszej kultury - dlatego bogowie egipscy są inni od greckich, greccy od żydowskiego, a ten od azteckich. Całe te różnice pomiędzy bogami różnych cywilizcji wynikają jedynie z tego, że wymyślający ich ludzie różnili się od siebie - pochodzili z innych kultur. Bogowie ludów pustynnych przebywali na pustyni, bogowie ludów europejskich w świętych gajach albo piorunach, a bogowie ludów wojowniczych kochali krew i wojny. To ludzie, w zależności od własnych upodobań, od środowiska w jakim żyli i będący częścią danej kultury sami kreowali wizerunki swoich bóstw.

Przeskoczmy teraz kilka tysięcy lat wprzód. Dzisiaj na całym świecie panuje boom na informacje o pojawianiu się kosmitów. Wiek XXI nie przyciąga już antycznymi bogami, starymi świątyniami i obrzędami. Młodzi ludzie XXI wieku wolą kosmos i "obcych". Ostatnie lata upłynęły nam na niespotykanym fenomenie UFO.

Jednak tak naprawdę to nikt nie widział tych kosmitów. Histeria rozpętana w latach czterdziestych XX wieku trwa do dzisiaj zasilana tysiącami fałszywych i zmanipulowanych informacji. Balony zamieniają się w nich w pojazdy kosmitów, sny albo dolegliwości senne stają się "porwaniami przez kosmitów" a ludzie pragnący sławy i swoich pięciu minut "porwanymi przez kosmitów". 

A jednak pomimo tego, że żadni kosmici nas nie odwiedzają ani nie kontaktują się z wybranymi ludźmi (wbrew tandetnym scenariuszom filmowym), ludzie związani z tym biznesem szybko określili, jak ci kosmici wyglądają. Otóż wg ich opisów, najpopularniejszy kosmita to niski człowieczek o szarej skórze bez owłosienia, posiadający dwie nogi i dwie ręce zakończone palcami, głowę osadzoną na karku a mającą dwoje oczu, usta i dziurki w miejscu nosa. 

Inni dodatkowo twierdzą, że oprócz tego istnieje w kosmosie rasa "Jaszczurów", którzy są humanoidalnie wyglądającymi jaszczurkami ("Gadami") a którzy w swych niecnych planach chcą podbić cały kosmos. 

Co od razu rzuca się w oczy ludziom niezafascynowanym UFO i nie przyjmującym tej całej szopki za prawdę już na początku bez weryfikacji, to fakt, że ci kosmici to tak właściwie zwykłe kopie ludzi.

Mamy więc postacie ludzkie - wyglądające jak my i to nie tylko w takim sensie, że mają po jednej głowie i po dwoje rąk, ale na dodatek ich układ jest dokładnie taki sam jak nasz. Twarz także jest prawie dokładną kopią naszej - oczy umieszczone tam gdzie nasze, nos tam gdzie nasz (jednak zredukowany tylko do dwóch [ ! -a dlaczego akuat dwóch, jak u nas, a nie trzech albo pięciu?] dzuirek) a pod nim małe usta. Jedyne co tak naprawdę nas różni, to fakt, że wszelcy kosmici nie mają... narządów płciowych. Widocznie nasz wydawał się twórcom ich wizerunku za zbyt oczywisty i mogący łatwo popsuć aurę tajemniczości a na nic oryginalnego nie wpadli.

Na dodatek charakter tychże kosmitów też jest typowo ludzki - są albo chciwi, albo szlachetni, żądni władzy lub też przebiegli.

Tymczasem wystarczy spojrzeć na nas samych - na ludzi. Żyjemy na tej samej planecie, a jednak tak bardzo się od siebie różnimy. Porównajmy wysokiego i czarnoskórego Masaja z nieco odmiennie zbudowanym układem oddechowym (co pomaga im w biegach długodystansowych na wszelakich imprezach sportowych) z niskim Tybetańczykiem, albo Pigmeja mieszkającego w dżungli z postawnym mieszkańcem Skandynawii. Nawet w obrębie jednej  tej samej planety wystarczy jedynie inny klimat, aby przedstawiciele tego samego gatunku znacznie różnili się od siebie.

Dodajmy do tego wpojoną pracowitość Japończyków z lenistwem Latynosów albo Indian.

Tak gigantyczna różnorodność cech i wyglądu na zaledwie jednej planecie.

A w przypadku kosmitów zaś musimy uwzględnić tysiące rozmaitych planet, z których żadne dwie nie są takie same. Musimy wziąć pod uwagę to, że warunki na innej planecie będą totalnie różne od tych, jakie mamy na Ziemi. Że wystarczy zmiana promieniowania, wielkość planety a co za tym idzie jej siły grawitacji, składu atmosfery i bardzo wielu innych czynników a życie będzie wyglądało zupełnie inaczej niż na Ziemi. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że postawa humanoidalna jest wyjątkiem nawet na naszej planecie, niezwykłą rzadkością - o wiele bardziej popularna jest postawa czworonożna albo wręcz mnogość odnóży a także to, że powstała ona w wyniku loterii ewolucji po serii prób i błędów i rzecz jasna w wyniku kaprysu klimatu (to zmiana klimatu sprawiła, że czworonożne małpy stały się dwunożnymi istotami). 

Wszystko to wskazuje na to, że obca istota, kosmita (która niewątpliwie gdzieś tam żyje - niemożliwe jest abyśmy w tym ogromnym kosmosie byli sami) jest totalnie odmienna od nas samych, a więc jest całkowicie inna od tych naiwnych wizerunków jakimi raczą nas zwolennicy UFO. 

A to z kolei wskazuje także na to, że te wszystkie opowieści o małych szarych ludzikach to wytwory ludzkiej wyobraźni - wyobraźni, która w tym przypadku nie rozwinęła swoich skrzydeł i była w stanie jedynie stworzyć wizerunek kosmity jako "lekko podrasowanego człowieka". Zatem w popkulturze typowym kosmitą jest przeważnie postać człowiekopodobna i możliwa do zaliczenia jako przedstawiciel jakiejś znanej nam gromady zwierząt - np gadów (albo płazów - ptaki i ssaki są niezbyt popularne, za to płazy i gady owszem ze względu na ich "złowrogość". Co innego jest opowiadać o straszliwym kosmicie-gadzie, a co innego o straszliwym kosmicie-ptaku ;) ). 

Oprócz samego wyglądu nasza wyobraźnia także nie popisała się w przypadku wymyślania charakteru tychże kosmitów - również można powiedzieć, że ustaliliśmy sobie czym ci kosmici rzekomo mają się zajmować (czy są po to, aby podbijać galaktykę, czy też po to, aby nas ratować przed podbojem) a potem przenieśliśmy na nich te cechy charakteru i te emocje, które z tymi zachowaniami (podbój, ratowanie itd) kojarzymy. 

Podsumowując - wszyscy ci, którzy twierdzą, że wiedzą jak kosmici wyglądają i czego chcą, zdolni są jedynie do stworzenia sobie wizerunku kosmity bazując na wyglądzie i charakterze człowieka - nie robią nic innego jak tylko przenoszą to, co ziemskie na coś, co niby ma pochodzić z odległego miejsca w kosmosie.

Wracając te kilka tysięcy lat okaże się, że w przypadku bogów mamy do czynienia z tym samym. Bogowie (czy też Bóg) nie sątak naprawdę istotami tajemniczymi, niemożliwymi do ogarnięcia, kimś totalnie odmiennym - bogowie ci zawsze są tacy jak ludzie, tylko posiadają coś ekstra. A to dlatego, że wymyślający je ludzie nie byli w stanie (albo nie chcieli) stworzyć czegoś kompletnie odmiennego (czym zapewne bóg musiałby być), więc tworząc boga patrzyli w istocie na samych siebie.

Gdy zacznie się tłumaczyć osobie wierzącej w te nieszczęsne szare ludziki jak absurdalne jest to ich przekonanie, że ktoś kto wyrósł na zupełnie obcej planecie w kompletnie innych warunkach oraz dzięki zupełnie inaczej przebiegającej ewolucji a mimo to wygląda praktycznie tak jak my, to ta osoba w ogóle się tym nie przejmie. Ot, generał Li i Jozue w akcji. Osoba głęboko wierząca w coś staje się ślepa na takiego typu smaczki, które wzięte na trzeźwo i poważnie są w stanie podważyć dane przekonania. Dlatego też spędziłem wiele bezowocnych godzin na próbę uzmysłowienia pewnym osobom, że te opowieści o kosmitach wyglądających jak my są jedynie wytworem wyobraźni. Bezskutecznie. Te osoby albo zupełnie ignorowały moje spostrzeżenia (tak jak inne ignorują jawną manipulację, że Jezus najpierw kazał uprawiać wielożeństwo a potem nagle je odwołał gdy pojawiły się naciski rządowe) albo natychmiast wymyślały kolejną bajeczkę aby tylko ratować swoje wierzenia - w tym przypadku pojawiły się "sensacje" o tym, jakoby ci kosmici byli wynikiem genetycznych eksperymentów albo o tym, że to kosmici stworzyli ludzi w wyniku eksperymentu i dlatego wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Rzecz jasna w takich warunkach i takich osób nie da się "wyprowadzić" z ich snu.

A wierzący w Boga? Jak oni tłumaczą sobie "ludzkiego Boga"? No cóż, przecież Bóg stworzył nas "na swoje podobieństwo". Ot i tyle.

A kosmici także. To ten sam model tłumaczenia i taka sama wartość tegoż.

Wszystko byłoby jeszcze dobrze, gdyby Bóg stworzył tylko nas. Jednak na pewno gdzieś tam, nieosiągalni dla nas, żyją istoty inteligentne na tyle, że patrzą na swoje niebo i zastanawiają się tak samo jak my nad tym, czy występuje gdzieś jeszcze inteligentne życie we Wszechświecie. Idea, że Bóg stworzył świat i "swoje dzieci" powstała w czasach, w których ówczesny świat ówczesnych ludzi zamykał się na obszarze nawet mniejszym niż kula ziemska. Dziś jednak wiemy, że Wszechświat jest przeogromny i żyją w nim być może nawet miliardy różnych istot inteligentnych. W tych okolicznościach trochę naiwne jest myślenie, że Bóg, a więc twórca nas wszystkich - nas i ich, w jakikolwiek sposób nas faworyzował, tak jak wpaja nam religia. 

Idea Boga stwarzającego swoje dzieci i opiekującego się nami jest dobra, gdy nasz cały świat ogranicza się do tylko jednej planety i tylko jednych "dzieci". Jednak gdy ujrzymy, że tak naprawdę nasza planeta i nasz gatunek jest mniej jak pyłkiem na arenie Wszechświata, kroplą w oceanie i ziarenkiem piasku na całej Saharze - wtedy te nasze starożytne bajania o "naszej wyjątkowości" jako "dzieci Bożych" i stwarzania świata tylko dla nas (na dodatek w "Centrum Wszechświata", jak to przez długi czas święcie wierzono) stają się wręcz zabawne.

3 stycznia 2009

Księgi

Praktycznie każda religia ma jakieś swoje "święte" pisma. Święte, ponieważ zostały wedle ich zwolenników podyktowane przez jakiegoś boga lub anioła (albo coś w tym stylu) i zawierają same mądrości. Prawidłową postawą wierzącego zaś jest poznawanie treści tej księgi (lub też ksiąg) i przekonanie, że jej zawartość istotnie podyktował bóg lub anioł, a co za tym idzie, że należy oddawać jej cześć. Oczywiście większość tych ksiąg został napisana przed setkami albo tysiącami lat, w czasach gdy wiedza o prawach rządzących Wszechświatem stała na poziomie dzisiejszego kilkulatka. Nie oszukujmy się, dzisiejsze dzieci wiedzą o świecie więcej niż wszyscy prorocy i filozofowie starożytności. 

Księgi te po pierwsze próbują przybliżyć wierzącym obraz boga. Opisują jego dzieje i jego osobowość. To, czego wymaga, co go złości a co cieszy. Przy okazji zaś sprawiają wrażenie, że gdyby tak usunąć wszelkie nadprzyrodzone właściwości, to zamiast istoty o nieskończonej mądrości otrzymalibyśmy obraz... zwykłego człowieka. Wszelcy bogowie, jakich stworzyli sobie ludzie, są do nich podobni. Ludzie obmyślający cechy swoich bogów nie brali pod uwagę, że istota o takiej mocy i mądrości, za jaką uważają swoje bóstwo, nie musi wcale posiadać takich emocji jak zazdrość, złość, chciwość, żądze albo słabości. Zamiast tego kreując sobie wizerunki bóstw uczynili je na jedyny znany im wizerunek istoty inteligentnej - człowieka. Dlatego właśnie bogowie we wszystkich mitach i księgach posiadają czysto ludzkie cechy, nierzadko dając im upust, co często kończy się tragicznie dla otoczenia. Weźmy pod uwagę egipskie żądze władzy u Seta albo zazdrość u greckich bogiń. Zatem ujmując w skrócie - człowiek pierwotny tworząc bogów wpadł jedynie na pomysł, aby skopiować cechy ludzkie i przenieść je na swojego wymyślonego boga.

Nie inaczej jest u chrześcijańskiego Adonai - jest to przecież bóg zazdrosny (nie wolno wierzyć w innych bogów, bo ja jestem Bogiem zazdrosnym), wpadający często w gniew (wielu ludzi w Biblii padło ofiarą tego gniewu), żądny zemsty i mściwy. Choć mówi się, że jest sprawiedliwy, ciekawe jest to, że nie jest to wspaniała i bezkresna boska sprawiedliwość, lecz dość okrutna i jak na dzisiejsze warunki totalnie niesprawiedliwa - jak w przypadku, gdy Bóg z Biblii zażyczył sobie śmierci przez ukamienowanie dla człowieka, który w dniu święta po prostu zbierał drewno na opał. Nie zapominajmy też, że Bóg ten jest miłosierny, ale jedynie dla Żydów - w samej Biblii można znaleźć opisy krwawych podbojów żydowskich, które to nie dość, że dzieją się za przyzwoleniem Boga, to on sam wręcz ich do tego namawia. 

3 Rzekł więc Mojżesz do ludu: «Przygotujcie spośród siebie mężów na wyprawę wojenną przeciw Madianitom; mają im wymierzyć pomstę Pana. 4 Poślijcie na wyprawę wojenną po tysiącu ludzi z każdego pokolenia izraelskiego».

Lb 31, 3-4

7 Według rozkazu, jaki otrzymał Mojżesz od Pana, wyruszyli przeciw Madianitom i pozabijali wszystkich mężczyzn. 8 Zabili również królów madianickich. Oprócz tych, którzy zginęli [w walce]: Ewi, Rekem, Sur, Chur i Reba - razem pięciu królów madianickich. Mieczem zabili również Balaama, syna Beora. 9 Następnie uprowadzili w niewolę kobiety i dzieci madianickie oraz zagarnęli jako łup wszystko ich bydło, stada i cały majątek. 10 Spalili wszystkie miasta, które tamci zamieszkiwali, i wszystkie obozowiska namiotów. 11 Zabrawszy następnie całą zdobycz, cały łup złożony z ludzi i zwierząt, 12 przyprowadzili jeńców, zdobycz i łup do Mojżesza, kapłana Eleazara i całej społeczności Izraelitów, do obozu, który się znajdował na równinach Moabu, położonych nad Jordanem naprzeciw Jerycha. 13 Mojżesz, kapłan Eleazar i wszyscy książęta społeczności wyszli z obozu naprzeciw nich. 14 I rozgniewał się Mojżesz na dowódców wojska, na tysiączników i setników, którzy wracali z wyprawy wojennej. 15 Rzekł do nich: «Jakże mogliście zostawić przy życiu wszystkie kobiety? 16 One to za radą Balaama4 spowodowały, że Izraelici ze względu na Peora dopuścili się niewierności wobec Pana. Sprowadziło to plagę na społeczność Pana. 17 Zabijecie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które już obcowały z mężczyzną. 18 Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu.

Lb 31, 7-18

4 I rzekł Pan do Mojżesza: «Zbierz wszystkich [winnych] przywódców ludu i powieś ich dla Pana wprost słońca, a wtedy odwróci się zapalczywość gniewu Pana od Izraela».

Lb 25, 4

10 Jeśli podejdziesz pod miasto, by z nim prowadzić wojnę, [najpierw] ofiarujesz mu pokój, 11 a ono ci odpowie pokojowo i bramy ci otworzy, niech cały lud, który się w nim znajduje, zejdzie do rzędu robotników pracujących przymusowo, i będą ci służyli. 12 Jeśli ci nie odpowie pokojowo i zacznie z tobą wojować, oblegniesz je. 13 Skoro ci je Pan, Bóg twój, odda w ręce - wszystkich mężczyzn wytniesz ostrzem miecza. 14 Tylko kobiety, dzieci, trzody i wszystko, co jest w mieście, cały łup zabierzesz i będziesz korzystał z łupu twoich wrogów, których ci dał Pan, Bóg twój. 15 Tak postąpisz ze wszystkimi miastami daleko od ciebie położonymi, nie będącymi własnością pobliskich narodów. 
16 Tylko w miastach należących do narodów, które ci daje Pan, twój Bóg, jako dziedzictwo, niczego nie zostawisz przy życiu. 17 Gdyż klątwą obłożysz Chetytę, Amorytę, Kananejczyka, Peryzzytę, Chiwwitę i Jebusytę, jak ci rozkazał Pan, Bóg twój

Pwt 20, 10-17

Wystarczy zmienić słowa "ja, Pan, każę ci", na "ja, generał każę ci", czyli zamienić osobę namawiającą do tych czynów z Boga na jakiegoś generała i wyszedłby nam obraz zwykłego dyszącego żądzą mordu tyrana i mordercy pokroju Hitlera. Gdybyśmy przeczytali o tym w gazecie, a zamiast Boga byłby tam powiedzmy prezydent Iranu, natychmiast żądalibyśmy schwytania go i osądzenia za zbrodnie wojenne jakich dokonał.

Jednak to są słowa ze "świetej księgi" i należą wg niej do Boga, zatem co z nimi zrobimy?

Nic.

Przejdziemy obojętnie.

Dlaczego?

Otóż wytłumaczył nam to już profesor George Tamarin - izraelski psycholog. Poddał on badaniu pewną ilość dzieci, które podzielił na dwie grupy.  Pierwszej z nich dał do przeczytania taki fragment tekstu opowiadającego o chińskim generale Li żyjącym w Chinach 3000 lat temu i o tym, w jaki sposób podbił on pewne miasto:

"Lud wzniósł okrzyk wojenny i zagrano na trąbach. Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu. A lud wpadł do miasta, każdy wprost przed siebie, i tak zajęli miasto. I na mocy klątwy przeznaczyli na [zabicie] ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły."

A następnie poprosił je, aby oceniły postępowanie tego generała dając im do wyboru trzy opcje - A - zgadzam się w pełni z jego rozkazem, B - zgadzam się częściowo i C - nie zgadzam się całkowicie.

Odpowiedzi wyniosły -7% całkowicie aprobowało ten rozkaz, 18% częściowo go popierało, a aż 75% go jednoznacznie potępiło.

Drugiej grupie dzieci przedstawiono zaś dokładnie ten sam tekst, jednak podając przy okazji prawdę, że jest to fragment z Biblii, opisujący wkroczenie wojsk Jozuego (któremu Bóg kazał zdobyć to miasto i pomógł mu w tym) do Jerycha:

"20 Lud wzniósł okrzyk wojenny i zagrano na trąbach. Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu. A lud wpadł do miasta, każdy wprost przed siebie, i tak zajęli miasto. 21 I na mocy klątwy przeznaczyli na [zabicie] ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły."

Joz 6, 20-21

I kazano również ocenić zachowanie dowódcy. Tym razem jednak wyniki okazały się następujące:

66% całkowicie popierało czyny Jozuego

8% częściowo popierało 

a 26% całkowicie potępiało.

Różnica jest wyraźna - gdy dzieci wiedziały, że mowa o czynie podyktowanym przez wolę ich "Boga", skłonne były zaakceptować barbarzyństwa, których nie byli skłonni zaakceptować gdyby chodziło o rozkaz człowieka. Taka właśnie jest typowa reakcja wielu ludzi wierzących - całkowita zmiana postawy jeżeli chodzi o "ich świętą księgę". Moralność Kalego - gdy "czyjś inny" bóg każe mordować - to okrutne i fałszywe, bo Bóg to przecież miłosierdzie, a gdy "nasz" Bóg każe mordować, to po pierwsze "on nie każe mordować", a po drugie to przecież nic w tym złego (skoro nasza "nieskończona mądrość" tak rozkazuje, to "musi" to być przecież słuszne).

Dlatego właśnie bardzo ciężko dyskutuje się z osobami głęboko wierzącymi, ponieważ przez tę względność nie są w stanie dostrzec wielu spraw i sprzeczności w Biblii bądź w koncepcji Boga. Dlatego chrześcijanin dziwi się, gdy przedstawiamy mu zarzuty o okrucieństwo i mordercze zapędy Boga w Biblii, gdyż on nie widzi w tym absolutnie niczego złego (w przeciwieństwie gdyby to samo wyczytał powiedzmy z księgi Majów - wtedy stałoby się to dla niego objawem barbarzyństwa Majów). Dlatego też wielu chrześcijan przyjmuje z uśmiechem opowieści o wierzeniach w to, że świat powstał w wyniku kopulacji węża z niebem a jednocześnie będzie święcie wierzyć, że chlebek który połyka to magicznie przemienione prawdziwe ciało Chrystusa.

Gdy ktoś powie, że Biblia uczy moralności a Bóg jest miłosierny, odpowiadajcie, że moralności Kalego i niezwykle wybiórczego miłosierdzia. 

Drugie zadanie świętych ksiąg to zazwyczaj określenie co dany bóg lubi, a co go tak konkretnie złości. Zawsze przy tym okazuje się, że tego boga strasznie interesują nasze czyny. Jest to wyraz niesłychanego wręcz antropocentryzmu - nawet sam bóg bez przerwy nas obserwuje i się nami interesuje. 

I z tego powodu Bóg straszliwie się na nas złości gdy pracujemy w dzień świąteczny (w Biblii wszak kazał wręcz za to zabić), spożywamy nie to co potrzeba albo pomyślimy sobie w duchu o tym, o czym według niego zdecydowanie nie powinniśmy.

 Więc choć daje to nam pewne nakazy i zakazy moralne (co jest raczej dobre), jest nierzadko niesprawiedliwe albo wręcz absurdalne a wynika z tego, że postrzegamy Boga jako istotę nadprzyrodzoną, ale obdarzoną ludzkimi przymiotami.

Kolejnym zadaniem "świętych ksiąg" jest oczywiście przekazywanie "prawd". Tutaj, podobnie jak w przypadku Jozuego, wartości takie jak "prawda" są wartością względną. Tak jak dla ateisty wątpliwa jest "prawda" o tym, że rozkładający się człowiek zmartwychwstał na polecenie innego albo że jakaś kobieta została "wzięta cieleśnie do nieba", tak głęboko wierząca osoba będzie zdolna zaakceptować to jako prawdę bez najmniejszego problemu. Wszystko sprowadza się do tego, że rzeczy zapisane w świętej księdze są prawdą jedynie dla jej wyznawców - dla kogoś obcego będą one co najwyżej dziwaczne. Akceptując jednak wiarę, akceptujemy (głównie) wszelkie mniej lub bardziej dziwaczne opowieści i zaczynamy postrzegać je jako prawdziwe, bo tego właśnie wymaga od nas ta wiara. Połączenie tego z włączającym się wtedy wybiórczym postrzeganiem pisma oraz z "moralnością Kalego" przynosi niekiedy piorunujące efekty.

W XIX wieku w Stanach Zjednoczonych pojawił się Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli Mormoni. Byli oni sektą jaka wyrosła na protestantyźmie. Co ciekawe jedną z rzeczy, która kusiła protestantów w tej sekcie była wizja wielożeństwa, jakie było dozwolone wśród Mormonów. Otóż wg założyciela tejże sekty, objawił mu się anioł, który przedstawił "prawdziwą" wersję wydarzeń (wg których np Jezus udał się do Ameryki Północnej i tam nauczał, a plemiona Azteków i Majów wywodzą się z Izraela) a także zaznaczył, że "nie wstąpi do raju nikt, kto nie ożeni się z wieloma żonami". 

Jednak po pewnym czasie zaniepokojony rząd i urzędy federalne zaczęły naciskać na Mormonów, aby zaniechali tych praktyk. Więc w 1890 roku głowa kościoła Mormonów ogłosiła, że "objawił mu się we śnie Jezus Chrystus i nagle kazał odwołać nakaz wielożeństwa. Od tej pory było to zakazane". 

Dla nas jest to kompletny bezsens i czysta manipulacja. Widzimy jasno i wyraźnie, że ludzie wierzący w Księgę Mormona są oszukiwani w żywe oczy, a te "objawienia" i "nowa wersja historii" są po prostu kłamstwem.

My widzimy.

Oni nie. Dla nich to "najświętsza prawda objawiona przez Boga". Do największej świątyni Mormonów w Salt Lake City wciąż przybywają rzesze wiernych.

Gdy grupa ludzi wierzy w swoje absurdalne "prawdy religijne" od kilkanastu lub kilkadziesięciu lat - zgromadzenie to zwiemy "sektą".

Gdy grupa ludzi wierzących w swoje absurdalne "prawdy religijne" wyznaje je od kilkuset lub kilku tysięcy lat - fenomen ten zwiemy "religią".

Biorąc to pod uwagę warto zastanowić się w jaki sposób wiara wpływa na to, jak postrzegamy i świat i samo pismo. Widzimy, że wiara zniekształca ocenę wydarzeń i ocenę czynów. Widzimy, że w swoim piśmie świętym ludzie są skłonni zaakceptować to, co w obcym uznaliby za śmieszny (albo wręcz tragiczny) fałsz. A najgorsze jest to, że sami nie są w stanie określić niczego i spojrzeć na ten problem obiektywnie.

Początki

Skoro już uparłem się rozmyślać na temat religii, warto byłoby zastanowić się jak to się tak właściwie stało, że ona istnieje. Religia nie jest naturalna, tak jak np drzewo albo wiatr. Pierwsze drzewa powstały przed milionami lat, gdy przyszli ludzie byli jeszcze rybami albo płazami, bo ani gadów ani ssaków jeszcze na tym świecie nie było, a taki zwykły wiatr wiał na naszej planecie na długo wcześniej. Religii wtedy jeszcze nie było. Nie istniała żadna inteligentna forma życia, więc nie było komu jej stworzyć. Inteligentna - czyli zdolna do kreatywnego myślenia i tworzenia.

Już Neandertalczycy chowali swoich zmarłych w ziemi. Co ciekawe, nie zakopywali ich byle jak i gdzie popadnie, ale nierzadko do grobów wkładali kawałki mięsa, kwiaty albo drobne przedmioty, które być może miały służyć właścicielom w życiu pozagrobowym. Wszystko to świadczy o tym, że nawet prymitywni Neandertalczycy (nasi "jaskiniowcy") mieli coś w rodzaju religii - oczywiście bez hierarchii ani organizacji, lecz mimo wszystko wciąż był to jakiś system wierzeń. Zapewne prymitywny tak samo jak ich postrzeganie świata (będące na poziomie dzisiejszego kilkulatka), ale będący zapowiedzią czegoś niesłychanie wielkiego. Wielkiego jednak w sensie "rozległego i powszechnego", ale niekoniecznie chwalebnego.

Wszystkie ludy pierwotne żyjące te kilkanaście - kilka tysięcy lat temu wytworzyły stopniowo takie wierzenia - w życie pozagrobowe, prawdopodobnie także w "duchy" i inne wielkie "moce". Dzisiaj takie pozostałości, podobne w pewnym sensie do tych pierwotnych możemy jeszcze spotkać w dzikich odstępach dżungli albo buszu w miejscach, gdzie jedynymi oznakami cywilizacji jest plastikowa miska i para majtek (choć i to niekoniecznie). 

To z kolei może nas skłonić do pytania, czemu ludzie stworzyli sobie takie wyznania? Nie można nazwać tych praludzi zbyt inteligentnymi, ani oczekiwać od tego zjawiska "bożego natchnienia" - wszak co klimat/kultura wierzenia były inne. Wersja, która mi najbardziej przypada do gustu to ta, która mówi, że ten fenomen jakim było powstanie wierzeń w siły nadprzyrodzone i wszelkiej maści duchy spowodowany był bardzo trudnymi warunkami, w jakich nasi praprzodkowie żyli. 

Wszak dla nich świat był wiecznym polem walki - musieli walczyć o jedzenie jak również i o to, aby samemu nie zostać zjedzonym. Na dodatek żyło się niezwykle krótko (po dwadzieścia, góra dwadzieścia-kilka lat) a każda poważniejsza choroba albo złamanie równała się śmierci. Więc w umysłach tych prymitywnych ludzi stworzyła się idea wierzeń w niewidzialne istoty, które rządzą światem i opiekują się nimi.To zapewniało (wg nich rzecz jasna) pewne poczucie bezpieczeństwa. Dodatkowo wierzenia były próbą odpowiedzenia sobie na podstawowe pytania - skąd wziął się świat, jak pojawili się ludzie oraz jak to wszystko dookoła, cały ten ogrom, tak niesłychanie tajemniczy, jest ułożony. Dzisiaj, uzbrojeni w wiedzę na temat powstawania planet uzyskaną dzięki zaawansowanym badaniom naukowym, w wiedzę o ewolucji gatunków oraz badania paleologiczne wiemy, że opowieści o "wielkim duchu, który zamienił się w kruka i zrzucał kamyki tworząc lądy" lub też o "wielkim duchu, który ulepił mężczyznę z popiołu a kobietę z gliny" są piękne i fascynujące, lecz daleko im do prawdy. Jednak pierwotnym ludziom dawały istotne odpowiedzi - te pytania przestawały być dla nich jedną wielką niewiadomą, a stawały się mądrościami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie - uspokajającymi, dającymi poczucie stałości i bezpieczeństwa. A jedną z ważniejszych cech pierwotnych wierzeń było to, że połączone były z dzisiaj zapomnianą i usuniętą w naszym świecie w cień (choć czasami popularną w pewnej innej formie) funkcją szamana.

Szaman był (i jest wszędzie tam, gdzie jeszcze ta "instytucja" przetrwała) duchowym przywódcą, ale co najważniejsze, także medykiem. Zna się na ziołach i potrafi wyleczyć niektóre choroby. Jednak prymitywna medycyna to nie tylko lecznicze działanie ziół - to także (a może i "przede wszystkim") potęga sugestii i wiary. Szaman może nie potrafić zbyt dobrze leczyć albo dobierać zioła - ale sama wiara w to, że może on nas uleczyć potrafi zdziałać cuda. Stąd przecież bierze się cała "cudowna" moc placebo - na którą każdy z nas jest w większym, lub mniejszym stopniu podatny.

To zaś mogło doprowadzić do tego, że w pierwotnych umysłach pojawiła się pewna zależność - jeżeli wierzysz w moc szamana i w działalność "duchów", które on przyzywa na pomoc - to będziesz zdrowszy i bedziesz żył dłużej. W tamtych mrocznych i niebezpiecznych czasach wiara w duchy i nadnaturalne istoty o których była mowa w prymitywnych wierzeniach oznaczała po prostu większe szanse na przetrwanie, a co za tym idzie - ŻYCIE.

Uczeni badający ludzki mózg są podekscytowani. Do niedawna jeszcze nie wolno było badać religii w sposób naukowy. Tabu. Ale dzisiaj coraz więcej osób zaczyna podchodzić do tego fenomenu uzbrojonych w rozmaite przyrządy i metody badań. Jedną z najciekawszych sensacji było odkrycie w samym środku naszego ludzkiego mózgu tzw. "God Spot". Jest to miejsce, które odpowiada za naszą religijność (w istocie nie jest to jedno miejsce, raczej sieć, ale będę się trzymał tego sformułowania). Tak jak pewne miejsce odpowiada za widzenie, inne za mowę, tak to odpowiada za poszukiwanie boga. I tak samo jak ten fragment mózgu odpowiedzialny za mowę wykształcił się dzięki ewolucji - wcześniejsze okazy gatunku nie potrafiły mówić, aż w pewnym momencie (trwającym zapewne tysiące lat, więc nie takim znowu momencie...) pojawiła się nam w mózgach odpowiedzialna za te funkcję część i nauczyliśmy się artykułować dźwięki, tak samo tysiące lat wiary, że duchy nad nami czuwają i uratują nam życie w razie zagrożenia spowodowały, że w naszych mózgach wykształcił się pewien obszar przeznaczony do... wiary. 

To dlatego ludzie (wciąż większość na tym świecie) tak usilnie chce wierzyć w jakiegokolwiek boga. Jest to w dużej mierze spowodowane tym, że nasz mózg sam pragnie widzieć taką boską moc dookoła - tak już te lata ewolucji go wyposażyły. Tak już te lata strachu i próby zrozumienia świata przez ograniczone umysły wpłynęły na naszą dzisiejszą codzienność. 

Wszystko sprowadza się zatem do tego, że z badań nad mózgiem i religią wynika, że to nie bóg chce się z nami kontaktować, ale raczej to my usilnie chcemy się tam gdzieś do niego dobić z naszymi prośbami i okrzykami mającymi zwrócić jego uwagę na nasze życie. A robimy to, ponieważ tak już nasz mózg w wyniku ewolucji został zaprogramowany - tak samo jak został zaprogramowany na zmuszanie nas do wypróżniania się gdy zachodzi taka potrzeba albo na cofanie ręki, gdy ta zostaje poparzona. 

A skoro człowiek bardzo chce, aby jego głos dotrał gdzieś tam, do góry (co ciekawe to wspólna rzecz wielu religii - bóg jest w niebie, ale o tym kiedy indziej) i bardzo w to wszystko wierzy (bo mu mózg każe) - to nietrudno tutaj o kolejny krok w rozwoju religii - religię zorganizowaną, czyli taką, która ma swoje świątynie, swoich kapłanów (będących od teraz zorganizowaną kastą mającą swoje przywileje) i swoje uregulowane prawa. Oczywiście nie można wymagać, aby wszystkie prastare cywilizacje wyznawały tę samą religię - jak wiemy nie jest ona zesłana nam "z góry" - jest jedynie wytworem danej cywilizacji - więc w niedługim czasie pojawiło się tyle religii, ile rozmaitych pierwszych państw albo plemion, a nawet więcej, bo od zarania dziejów ludzie uwielbiali tworzyć rozmaite odłamy i sekty. I tak Sumerowie budowali swoje świątynie, wierzyli w swoich bogów i czcili ich na swój sposób, Egipcjanie robili to po swojemu wierząc w zupełnie inne bóstwa a Olmekowie z Ameryki Środkowej robili dokładnie to samo co oni, tylko na swój sposób.

Wszystko to związane było z dostatkiem. Tylko żyjące w dostatku plemię/cywilizacja jest w stanie zgromadzić wystarczające nadwyżki żywności, aby utrzymać nie pracujące fizycznie klasy takie jak klasa kapłanów. Dlatego też rozwój religii zorganizowanej następuje dość późno w naszej historii (w porównaniu do tysięcy wcześniejszych lat trwania w szamaniźmie). Gdyby nie dostatek, idea zorganizowanej religii z tymi wszystkimi swoimi prawami, obrzędami, świątyniami i kapłanami prawdopodobnie w ogóle by nam nie przyszła do głowy.

Bardzo ciekawe jest to, że te wszystkie religie pierwotne (religia egipska, babilońska, chińska, olmecka, grecka, hinduska itd. ale też i nie tylko pierwotne) łączy jedno - bezgraniczna wręcz pewność, że akurat ona jest prawdziwa i brak jakichkolwiek wątpliwości co do tego, że może być inaczej, niż kapłani głoszą. Zresztą trudno było sprzeciwiać się kapłanom, skoro pozyskawszy władzę nad duszami stawali się siłą rzeczy jedną z największych władz w kraju (co zresztą nauczyli się dość szybko wykorzystywać). 

Gdy się przyjrzymy bliżej tej pewności, szybko zauważymy, że coś tutaj nie gra. Przy porównywaniu tych starożytnych religii praktycznie od razu dojdziemy do wniosku, że nie opisują one tego samego, ba, wręcz różnią się praktycznie we wszystkich najważniejszych kwestiach, takich jak cechy bogów, ich liczba, atrybuty, moce itp.

Siłą rzeczy religia egipska jest kompletnie inna od hinuskiej albo olmeckiej. A jednak wciąż każdy przedstawiciel tychże jest święcie przekonany o prawdziwości jego, a fałszywości obcej religii. Mamy zatem troje ludzi - jeden wierzy, że świat jest płaski i ma kształt koła, drugi że jest kulą i spoczywa na dziobie jastrzębia a trzeci, że jest sześcianem spoczywającym na grzbiecie wieloryba, przy czym każdy jest święcie pewny swego. 

Oczywiste jest, że albo dwoje z nich, albo wszyscy troje są w błędzie. Niemożliwe jest, aby trzy wzajemnie sprzeczne poglądy były jednocześnie prawdziwe.

Zatem dwoje z tych ludzi (przy bardzo optymistycznym założeniu), lub też cała trójka (przy bardziej realistycznym) jest w straszliwym błędzie. Lecz mimo to wciąż święcie wierzy w swoje. I teraz pytanie - jak sprawdzić, czy dana opcja w którą wierzę, jest prawdziwa czy też nie? Można zbadać ją przy pomocy nauki - w przypadku świata wysłać sondy kosmiczne które zrobią zdjęcia i ostatecznie wszystko udowodnią. One wykażą prawdę. A gdy nie sposób tej nauki zastosować, bo chodzi o "wiarę"?

Tutaj nie można jej zastosować tak łatwo. Choć można wykazać, że pewne konkretne dogmaty albo cuda religijne są naciągane, ostatecznie nauką nie można (przynajmniej jeszcze) religii rozgryźć. Ona bowiem wciąż jedynie wierzy, że jest tą "prawdziwą", a wszystkie inne (których są tysiące) są "fałszywe".

Więc pozostaje ryzykować. Choć ludzie wierzący nie czują tego, ciągle ryzykują to, że ich cała religia jest właśnie jedną z tych "fałszywych". Jeżeli istnieje bóg i już wymaga oddawaniu mu czci, a jest tak wiele rozmaitych wierzeń całkowicie różniących się od siebie, to tylko jedna z tych religii może zasługiwać na miano tej "prawdziwej". A z kolei trafienie w to, że akurat moja jest "naprawdę prawdziwa", przy tak wielkiej konkurencji i bez jakichkolwiek możliwości obiektywnego sprawdzenia jest po prostu niesłychanie nikła.

Jednak tak jak wyznawcy hinduizmu, bogów egipskich albo olmeckich - nikt się tym nie przejmuje. Bo zarówno Egipcjanin wierzący w Ozyrysa, Hindus wierzący w Śiwę albo Olmek w Pierzastego Węża byli pewni, że tylko oni wierzą w prawdziwego boga.

Jedną z prób (nieudolną wg mnie) pogodzenia tego wszystkiego z ideą "prawdziwego Boga, który rządzi wszystkimi ludźmi i całym Wszechświatem a objawił się akurat nam i my wiemy, że nasz jest prawdziwy a wasz nie" jest tłumaczenie, że choć nasz "prawdziwy" bóg objawił się tylko nam (wąskiej grupie ludzi, a tak właściwie to nawet bardzo wąskiej biorąc pod uwagę ogrom liczby kultur na tym świecie) to i wy w niego wierzycie, choć po prostu w inny sposób. Jest to słynne "wszyscy wierzymy w tego samego boga, tylko inaczej", które od początku do końca jest rzecz jasna zakłamane. Jego prawdziwe tłumaczenie bowiem brzmi "wszyscy wierzycie w naszego boga, tylko o tym jeszcze nie wiecie". Zamiast dialogu i zrozumienia odmienności - monolog i znane nam już "święte przekonanie".

Drugą próbą jest rzecz jasna "oni wierzą w bzdury". Oczywiście obca osoba powie to samo o naszej religii, więc koło się zamyka.

Ogólny sens tego wpisu (który mógł uciec albo zostać lekko przytłoczony w tym natłoku słów) sprowadza się do tego, że każda religia ma swój początek w prymitywnych wierzeniach. Nie została nam ona (a już stanowczo nie "akurat nasza") zesłana przez jakiegoś boga - co kultura, to inna religia a wszystkie stworzono sobie własnoręcznie (własnoumysłowo? ;) ) na przestrzeni dziejów. W wyniku tego powstały tysiące lokalnych religii, w które wierzono bezkrytycznie i w pełnym przekonaniu, że akurat moja jest tą "prawdziwą".  To pokazuje dobitnie, że pewność, z jaką podchodzimy do tej naszej "prawdziwości" jest niezasłużona i choć traktujemy tę religię jako "wyjątkową i prawdziwą", to w rzeczywistości jest ona jedynie jedną z wielu takich samych. 

A skoro żyjemy w kraju osaczonym przez chrześcijaństwo, przyjrzyjmy się mu bliżej. Choć wielu ludzi bekrytycznie wierzy, że ich księga, Biblia, jest zesłaną przez Boga odwieczną prawdą (to dokładnie to samo co twierdzenie,  że księgi sumeryjskie albo egipskie są odwiecznymi prawdami zesłanymi przez bogów), to tak samo jak w przypadku wszystkich innych religii mija się to z prawdą. Biblia nie została nam "zesłana". Została napisana przez ludzi tak samo jak każda inna "święta księga" na świecie, choć ludzie wierzą inaczej (znowu tak samo jak w przypadku wszelkich innych takich ksiąg na świecie - że autorzy, choć ludzcy, byli "natchnieni"). Ba, sama idea Boga, jego mocy, osobowości itd nie powstała od razu w takiej formie, w jaką dzisiaj wierzą ludzie. Dzisiaj chrześcijaństwo głosi, że nad wszystkim czuwa Jahwe (czy też Adonai, jak sobie obecnie życzy tego Kościół), lecz gdyby tak cofnąć się odpowiednio wiele lat wstecz (liczonymi grubo w tysiącach) i porozmawiać z przedstawicielami ludu, który dopiero za jakiś czas stanie się Żydami, okaże się, że nikogo takiego jak Jahwe nie znają (bo jeszcze go nie stworzyli). Potem zaś, że Jahwe jest jednym z bogów politeistycznych, bo monoteizm judaizmu powstał w wyniku redukcji wcześniejszego prymitywnego politeizmu, który z kolei powstał z prymitywnego animizmu. W dawnych czasach bowiem nasz Jahwe (YHWH) wg wierzeń ludów żyjących na terenie dzisiejszego Izraela, Syrii itd. posiadał np boską żonę o imieniu Aszera

Okaże się więc, że nie dość, że ten "odwieczny Bóg" nie istniał od zawsze, to jeszcze powstał dość późno w historii naszego gatunku a także był zupełnie inny niż to, czego uczą nas księża. Zamiast "odwiecznego Boga", mamy to, co mieć tak właściwie powinniśmy - Boga stworzonego przez ludzi, o czym świadczą jego niesłychanie ludzkie atrybuty i podlegającego stopniowej ewolucji. Od politeizmu i tych własnie ludzkich atrybutów (żona) do stopniowego zdobywania popularności jako Bóg jedyny w monoteiźmie (choć innych atrybutów typowo ludzkich w wyniku ewolucji się nie pozbył, ale o tym także kiedy indziej).  

Wszystkie religie są takie same, niezależnie od tego, co o tym myślimy. Mówienie "moja religia jest prawdziwa" nie jest niczym nowym, a jednocześnie niczym prawdziwym - tak po prostu mówi i święcie wierzy KAŻDY na całym świecie. A wszelka "wyjątkowość" naszej religii to jedynie nasze własne... widzimisię niczym nie poparte.

1 stycznia 2009

Powitanie

Postanowiłem, że blog ten wystartuje pierwszego stycznia. Jest to dobra data z dwóch powodów, z których oba nie dość, że są ze sobą w pewien sposób powiązane, to jeszcze łączą się niejako i z ogólnym przesłaniem jakie mam zamiar tutaj prezentować. 

Pierwszym powodem jest to, że dzień ten jest postrzegany przez wielu z nas jako dzień "przełomu". Granica, bariera, początek. A skoro tak, więc wydaje się on być dobrym dniem na zaczęcie jakiegoś nowego projektu. Dniem w którym zbieramy siły i zaczynamy stukać palcami po klawiaturze tworząc coś nowego a przy okazji w zapewniamy siebie w duchu, że z pewnością wytrwamy i sumiennie spełnimy to, co sobie z tej okazji założyliśmy. Dlatego zaczynam i ja - pierwszy dzień nowego roku i pierwszy dzień istnienia tego bloga.

Drugim powodem jest to, że ta wyjątkowość tego dnia jest... złudna. Czymże jest pierwszy stycznia? Pierwszym dniem roku?

Tak. 

I nie zarazem.

Gdyby tak oderwać się od naszej kultury, uciec w całkowitą neutralność i obiektywizm i spojrzeć na ten dzień z prawdziwego dystansu (takiego liczącego na przykład tysiące kilometrów, inny kolor skóry, inny język albo setki lub tysiące lat) uznalibyśmy, że ten dzień wydaje się tak wielu ludziom jako taki wyjątkowy jedynie dlatego, że dawno temu pewna grupa ludzi po prostu pewnego dnia zebrała się razem i tak sobie postanowiła. I zobaczylibyśmy, że ten "dzień przełomu", hucznie świętowany wystrzałami tysięcy sztucznych ogni i milionami litrów wina musującego tak naprawdę jest nim jedynie dla pewnej części naszego gatunku. Dla innych nie jest bowiem niczym szczególnym.

Patrząc co roku na te wspaniałe pokazy sztucznych ogni i na tych wszystkich bawiących się ludzi (nie oszukujmy się - w Polsce raczej trudno o niedostrzeżenie, że szykuje się coś większego z tej okazji) możemy nabrać złudnego przekonania, że tak bawią się i świętują ten dzień "wszyscy". Od Australii po Alaskę. 

A jednak Żydzi nie będą tego dnia w ten sposób postrzegać. Ani tradycyjni Chińczycy. A to z tego powodu, że dla nich dniem oznaczającym początek nowego roku nie jest pierwszy stycznia. Mają inny kalendarz, inny sposób liczenia lat, więc i ten przełom tychże obchodzą kiedy indziej. Do tego dochodzą jeszcze ludy takie jak Indianie z Amazonii, które w ogóle nie liczą czasu i nie mają pojęcia o tej całej szopce, jaka dzieje się w tym samym czasie w innych stronach świata. A później do tego grona dołączą (niezbyt obecne cieleśnie, ale jednak warte uwzględnienia) wszelkie cywiliacje i pojedyńcze jednostki, które znikły z tego świata bądź przed pojawieniem się kalendarza gregoriańskiego bądź przed jego poznaniem.

Zatem zaczynam w tym dniu także dlatego, że jest to dzień uznawany przez wielu z nas za przełomowy i wyjątkowy, podczas gdy jest zupełnie zwyczajny i tak naprawdę nie różni się wcale od wszystkich innych. Wyjątkowość ta nie jest bowiem narzucona nam przez nieskończoną mądrość, nie wynika z jakichś oczywistych, obiektywnych i powszechnie uznanych wniosków, a jedynie z tego, że kiedyś grupa ludzi tak sobie postanowiła, a ich opcja zwyczajnie wygrała i rozpowszechniła się najszerzej (lub też po prostu dotarła do nas. Kalendarz żydowski nie "wygrał" przecież i nie rozpowszechnił się zbyt szeroko, a jednak są ludzie, którzy uznają go za najlepszy). 

A jak łączy się to wszystko z ogólnym przesłaniem bloga? Z myślą przewodnią, którą mam zamiar tutaj stopniowo prezentować? 

Gdy tak słucham ludzi wierzących w jakiegokolwiek boga, odnoszę wrażenie, że traktują tego swojego boga i swoją religię jako jedynie słuszną prawdę. Ogólnie wypowiedzi bardzo wielu wierzących, choć sprowadzają się do "ja tylko wierzę", oznaczają wręcz pewność, że jest naprawdę tak, jak oni wierzą. Że "prawda wiary" to jest to samo, co "prawda".

Poruszony tym mam zamiar prezentować tutaj swoje poglądy - zazwyczaj przeciwstawiające się prezentowaniu dogmatów tychże religii jako "prawdy", a także jako czegoś "wyjątkowego". 

Użyłem tutaj porównania do kalendarza, więc go odrobinę rozwinę. Dla Europy, Ameryki, Australii i dużej części reszty świata mającej jakieś europejskie ślady w swojej historii pierwszy stycznia jest wyjątkowym przełomem poszczególnych lat. Kończy się stary rok, zaczyna nowy. Jest to "prawda". Zmiana ta też sprawia, że zmieniamy niejako swoje zachowanie - bawimy się, pijemy z tej okazji wino musujące, odpalamy fajerwerki i składamy sobie życzenia. Często postanawiamy coś sobie, wyznaczamy jakiś cel. No i oczywiście mamy "punkt odniesienia", który sprawia, że nie "gubimy się" w czasie.

Oczywiście, jak już wiemy, ta "wyjątkowość" tego dnia wynika dla nas z tego, że ludzie sami ją sobie stworzyli układając kalendarz według własnego widzimisię. Nie jest to obiektywny kalendarz, który jest uznawany przez wszystkich ludzi jako słuszny. I rzecz jasna nie jest to kalendarz "naprawdę" obiektywny - wynikający z czegoś naprawdę wyjątkowego, bowiem nie ma czegoś takiego, co dla wszystkich obiektywnie byłoby granicą, według której należy liczyć lata. 

A chrześcijaństwo? Dla dużej części świata (o dziwo także mającej coś wspólnego z europejczykami) jest to "coś" wyjątkowego. "Prawda" objawiona. Cud na ziemi. Niesłychana więź z Bogiem. BÓG.

Nie jest jednak uznawane przez wszystkich. Nie jest obiektywne dla wszystkich. Nie powstało z praw fizyki, z obserwacji świata, z matematyki, ale jedynie dlatego, że ktoś kiedyś tak sobie postanowił. Nie różni się także niczym innym od wszelkich innych religii, których i jest i było niesłychanie wiele. Wiele ludzi uznaje je za "prawdę" (choć tak jak w przypadku zmiany roku pierwszego stycznia jest to taka trochę ułomna prawda, bo nieuznawana przez wielu), zmienia ono ich zachowanie, z jego powodu ludzie tworzą sobie postanowienia, a także sprawia, że wielu ludzi "nie gubi się" w... świecie i jego postrzeganiu.

To może wydawać się dziwne (a nie powinno), ale chrześcijaństwo (jak i każda inna religia) tak naprawdę nie jest niczym wyjątkowym, tak samo jak pierwszy stycznia. Ot, takie nasze widzimisię. Lubimy je, więc przy nim trwamy. Lubimy je, więc w nie sobie wierzymy. Tak nas wychowano, w tym od dziecka wyrastaliśmy, więc tego się dalej trzymamy.

A "oddawanie czci Bogu" i wiara w niego jest tym samym, co strzelanie korkami i składanie sobie życzeń podczas tego naszego urojonego "przełomu". I tu i tu po prostu tak sobie postanowiliśmy. Nikt stojący od nas wyżej w rozwoju nie przyszedł i nie powiedział "ta religia jest prawdziwa" ani "ten dzień jest faktycznie wyjątkowy, na tyle wyjątkowy, że stanie się pierwszym dniem nowego roku". Po prostu tak sobie wymyśliliśmy i tyle.

Więc proszę, nie mówcie, że Wasz Bóg i Wasza religia jest obiektywnie prawdziwa, albo, o zgrozo, lepsza od jakiejś innej. To wszystko jest bowiem jedynie kwestią uznania tego, co wcześniej wymyślił ktoś inny. Z pewnością znajdzie się bowiem ktoś, kto powie "nie zgadzam się, to nie jest obiektywna prawda". Jedna taka osoba właśnie kończy pisać te słowa i tę notkę.

Mam nadzieję, że starczy jej siły na napisanie ich więcej.