19 marca 2009

Modlitwa.

Jakiś czas temu zadałem na pewnym forum zrzeszającym ludzi głęboko wierzących pytanie, które miało przybliżyć mi sens wiary w boga. Zastanawiało mnie bowiem jak to się dzieje, że traktujemy rzeczy nierzadko tak rażąco absurdalne jak prawdy objawione i jesteśmy skłonni (jako ludzie) oddawać cześć wyimaginowanym istotom. Rzecz jasna nikt nie dał mi odpowiedzi na to nurtujące mnie pytanie, ale myślę, że przybliżyło mnie ono trochę do rozwikłania tej zagadki.

Dlaczego ludzie się modlą? Bo oddają cześć bogu? Owszem. Sam byłem świadkiem westchnień typu „mój Boże, jaki ten świat jest piękny, jakim cudownym go stworzyłeś”. Ale przyglądając się bliżej – to przecież nie modlitwy tego typu przeważają. Najczęściej bowiem w stronę nieba lecą... prośby.

Jak trwoga, to do Boga. Ileż w tym prawdy. Choć ogólnie nie przepadam za „ludowymi mądrościami”, tak tę uważam za stuprocentową prawdę. Ludzie zwracają się do swojego bóstwa głównie nie po to, aby docenić i pochwalić go za dzieło stworzenia, lecz po to, by wybłagać łaskę i pomoc. By Wszechświat zmienił swój tor i przyporządkował się do mojego widzimisię. Żeby Janek wyzdrowiał, żebym zdała egzamin, żeby Krzysiek dojechał bezpiecznie na miejsce, żeby nastał pokój na świecie...

Okazuje się, że głównym celem modlitwy jest wybłaganie czegoś dla siebie. Bóg zaś staje się zwykłą maszynką do spełniania życzeń.

Ludzie lubią czasem personifikować naturę. Sami być może używamy czasem zwrotu „Matka Natura” przypisując jej pewne cechy i czynności, na przykład dodając „broni się”. Jak to jest z „jej” przypadkiem? Dla nas „Matka Natura” to tak właściwie nic specjalnego. Owszem, „broni się”, „złości”, czasem „mści się na człowieku za jego niecne występki przeciwko niej” ale czy coś poza tym? Czy modlimy się do niej? Czy prosimy ją o łaskę i o pomoc? O wybawienie od głodu?

Ależ skąd. My, ludzie XXI wieku, żyjący w miastach i posługujący się Internetem nie traktujemy Matki Natury jako obiektu próśb – bo nie czujemy się od niej w takim stopniu zależni. Jedzenie? Ono pochodzi już ze sklepu, nie od niej. Burze, huragany i pożary? One też nie wydają się nam tak niebezpieczne jak dawniej, a poza tym jeśli chcemy wybawienia od nich, to przecież mamy już Boga.

A jak to jest u ludów pierwotnych? One wciąż wyznają kult natury – bo w przeciwieństwie od nas są od niej wciąż uzależnieni. Ich życie zależy od tego, jak wiele uda im się tej naturze wydrzeć – znaleźć albo upolować. I stąd prośby do Matki Natury wyrażane na rozmaite sposoby oraz podziękowania dla niej za owocne łowy.

Dla nich Matka Natura wciąż jest adresatem błagań – dla nas już nie. Oni żyją tylko dlatego, że ona dała im jeść. My żyjemy już z dala od takich trosk.

Dla nas bóg jest adresatem próśb. To on ma teraz spełniać nasze błagalne modlitwy. A Matka Natura? Od niej już niczego nie potrzebujemy, więc się do niej nie modlimy. Nie jesteś nam już potrzebna, więc cię nie czcimy.

Początkiem tych wszystkich rozważań była myśl „czy ludzie wciąż czciliby boga, gdyby nie obiecywał im niczego w zamian?”
To właśnie było tym pytaniem zadanym na forum. Nikt nie odpowiedział.

Wniosek do jakiego doszedłem jest dość mało optymistyczny i przyjemny. Wg mnie jednym z powodów wiary w boga tak rozpowszechnionej i tak żarliwie wyznawanej, jest zwykła egoistyczna chęć człowieka, aby w ten sposób „kupić” coś dla siebie.

„Wierzę w ciebie – a ty mi za to daj to i to i to a jak cię poproszę, to mi jeszcze i to spełnij.”

Wyobraźmy obie boga, który nie obiecuje życia po śmierci w raju, pomocy w życiu albo opieki nad człowiekiem. Wyobraźmy sobie świat, w którym w ogóle nie pojawiło się coś takiego jak „ja, bóg, otaczać cię będę opieką jeśli tylko mnie o to poprosisz, a po śmierci dam ci życie wieczne”. Skutek – ludzie nie modliliby się o to. Nie leciałoby tyle próśb w stronę nieba. Nie błagano by „uratuj mnie przed złem i nieszczęściami”, „pozwól mi dotrzeć bezpiecznie”, „wylecz Jacka”, „zbaw nas ode złego”. Zabrakłoby też próśb o utrzymanie porządku na świecie tak, aby ludziom żyło się dostanie i bezpiecznie.

Co by zatem pozostało? Przekonanie, że jest tam bóg, ale nie robi nic – po prostu jest.

Czy wówczas ludzie tak gorliwie skupialiby się na oddawaniu mu czci? Czy w ogóle warto byłoby przejmować się nim, skoro nasz los nie byłby w ogóle od niego zależny? „Będzie mi ciężko, ale muszę dać sobie radę sam, bo ty mi przecież nie pomożesz.”

Doszedłem do wniosku, że taki bóg stałby się dla nas tym, czym jest dla nas dzisiaj Matka Natura. Owszem, lubimy tak sobie pomyśleć o niej od czasu do czasu, ale nikt jej ołtarzy nie zbuduje, nikt jej czcił nie będzie, nikt jej kapłanem nie zostanie.

To zaś z kolei sugeruje, że jednym z powodów wiary w boga nie jest tak w istocie chęć oddawania mu czci z racji samej boskości, ale pragnienie przyssania się do wszechpotężnego, który by mnie chronił i spełniał moje prośby, których nikt inny by mi nie spełnił. Wierzymy w boga nie dla niego, ale dla samych siebie – aby to mi było dobrze, aby mi żyło się bezpiecznie, aby moim bliskim się powodziło, aby mi poszło dobrze w pracy/na egzaminie/w życiu prywatnym. Skoro jesteśmy takimi kruchymi istotami wrażliwymi na kaprysy losu, to aby czuć się bezpiecznie lubimy mieć kogoś silniejszego i mogącego więcej od nas nad sobą, a gdy idzie o wysoką stawkę lub o coś, co nie jest zależne od siły człowieka, która w danym przypadku byłaby niewystarczająca – uciekamy się do bytu ostatecznego – boga. Tylko on może nam wtedy pomóc.

Kulty cargo to kiełkująca religia - początku powstawania religii. Na jakiej podstawie wyrosły? Na chęci uzyskania cargo - przedmiotów białego człowieka. Religia cargo powstała tylko po to, aby człowiek dostał od "boga" przedmioty materialne.

Wierzę w ciebie i oddaję ci cześć - a ty mi za to koniecznie ześlij dary!


Indianie sprzedawali białym osadnikom ziemię za bezcen. Wyspę Manhattan, dzisiejsze centrum Nowego Jorku oddali białym za paciorki i świecidełka o dzisiejszej równowartości ok. 20 – 30 dolarów.
Sprzedawali siebie, swoje dziedzictwo i swoje ziemie za paciorki...

Dzisiaj wiele osób robi podobnie, choć za nic na świecie nie przyznałoby mi racji. Sprzedaje siebie za paciorki – zmienia się, podporządkowuje się regułom, wierzy w absurdy, oddaje cześć wyimaginowanym bogom za wiarę w to, że ta wyimaginowana postać spełni ich własne, egoistyczne życzenia i prośby.
Indianin dostawał za swoją uległość szklane wisiorki. Człowiek – nadzieję, że jego prośba zostanie wysłuchana i spełniona. Nadzieję w istocie kruchą, jak te szkło. Upuścisz – a rozpryśnie się.

Szklany paciorek nie jest cenny, ale dla indian pewną wartość miał – był ładny, „egzotyczny” a kobiety wprost za nimi szalały. Ale czy był niezbędny? Warty tego poświęcenia? Czy dawał tym ludziom realne korzyści?

Tak samo jak modlitwa i wiara w jej spełnienie. Daje spokój, poczucie bezpieczeństwa, znalezienia się pod chroniącymi nas skrzydłami. A tak „naprawdę”? Czy ludzie zawsze zdrowieją, gdy się o to prosi? Czy ten wypraszany na każdej mszy pokój na świecie wreszcie nadchodzi? Czy wszyscy proszący zdają egzaminy? Albo szczęśliwie dojeżdżają do domów?

Oczywiście, że nie. Ale wyjaśnienie jest banalne – to nie modlitwa zawodzi, po prostu bóg „wie lepiej”.

„Nie bójcie się – zaufajcie Bogu i módlcie się do niego!” – słyszałem podobne słowa wielokrotnie. Ci, którzy zmarli w męczarniach, zginęli w wypadkach i których dotknęły rozmaite nieszczęścia zapewne też je słyszeli. Wielu z nich być może nawet w nie wierzyło.

Z jednej strony ludzie się modlą, bo wierzą, że to coś da. Z drugiej strony widzimy dobitnie, że modlitwa nie ma tak w istocie żadnego wpływu na wypadki losowe ani nie wpływa na np. pokój na świecie. Ludzie jednak są przekonani, że ich prośby zaskutkują zmianą wydarzeń i spełnieniem ich próśb.

Ale z drugiej strony mamy Boży plan – który został ułożony już dawno temu przez Wszechwiedzącego i musi zostać wypełniony co do joty. A to sugeruje, że nie można go sobie ot tak zmieniać na prośbę jakichś indywidualnych postaci, którzy w porównaniu do „bożego planu” są jedynie marnymi pyłkami, które pojawiają się tylko po to, by za chwilę zniknąć.



Modlitwa jest w sumie nawet pożyteczna – jak już wspomniałem działa uspokajająco i daje poczucie opieki. Ale czy to znaczy, że ją pochwalam? Otóż nie. Bez niej żyje się tak samo jak wcześniej i choć sam przyłapywałem się w dawnych czasach na „proszeniu Boga o coś”, tak dzisiaj nie czuję żadnego dyskomfortu ani zagubienia i niepewności.

A co z tymi, którzy „odczuwają skutki modlitwy” i są absolutnie o tym przekonani, że Bóg im pomaga? Gdy chodzi o skutki wewnętrzne – uspokojenie, wyzdrowienie, nabranie pewności siebie – to nie potrzeba nam tutaj boga – wystarczy motywacja samego siebie, a to naprawdę daje czasem zaskakujące rezultaty. Wtedy pomyślność „modlitwy” wynika jedynie z psychologii i działania naszego własnego organizmu, tym samym odrzucając bożą interwencję.

A gdy modlitwa „wpłynęła” na rzeczy zewnętrzne, niezależne od organizmu człowieka?

Wtedy też działa mózg człowieka, a mówiąc konkretniej jego selektywna pamięć. Czy zapamiętujemy wszystkie przypadki losu z którymi się spotykamy? Czy jednakowo zapamiętujemy rzeczy, które poszły nam po myśli i te, które ułożyły się niepomyślnie?
Czy zapamiętamy przepowiednię która się nie spełniła, czy tę, która się spełniła? Czy jeśli ktoś powie nam, że dzisiaj spotkamy na swojej drodze czarnego kota, to zapamiętamy tak samo to, że przebiegły nam dwa rude koty i ani jednego czarnego, jak sytuację, gdyby faktycznie ten czarny kot przebiegł nam drogę?
W tych przypadkach „zbawienna moc modlitwy” działa na takiej samej zasadzie, jak właśnie owe przepowiednie. Wydają się nam one prawdziwe, ponieważ zapamiętujemy tylko te zdarzenia losowe, które można przypasować do tejże przepowiedni. Ale gdyby los sprawił, że warunki przepowiedni by się nie spełniły, wtedy zapomnielibyśmy o całej sprawie w ogóle się tym nie przejmując. Co ciekawe fakt „spełnienia się” jednej przepowiedni zapamiętamy od razu i będziemy skłonni uwierzyć, że coś w tych przepowiedniach jest, ale fakt niespełnienia się stu innych przepowiedni będzie dla nas obojętny i przeważnie nie wpłynie na zmianę oceny tego zjawiska.
A modlitwa? Zapamiętamy, że prosiłem o zaliczenie egzaminu i go zaliczyłem – hurra! Bóg wstawił się za mną!

Ale zapomnimy, że moje modlitwy o pokój na świecie, o wyzdrowienie cioci X, o dostanie się Y na studia, o szczęśliwe małżeństwo W i Z itd. się nie spełniły. Co wtedy? Nic, przejdziemy obojętnie, bo to przecież wcale, ale to wcale nie będzie oznaczało, że modlitwy się nie spełniają! ;)

Burrhus Frederic Skinner w latach czterdziestych przeprowadził pewien eksperyment. Głodne gołębie umieścił w klatkach do których wpadały co piętnaście sekund małe ilości pokarmu. Wpadały one zawsze co 15 sekund, niezależnie od niczego. Po pewnym czasie okazało się, że gołębie zaczęły wykonywać rozmaite ruchy – przy czym każdy inne. Jedne obracały się określoną ilość razy, inne wyciągały głowę w tylko jednym kierunku, inne przysiadały a jeszcze inne machały skrzydłem. Okazało się, że każdy tych gołębi wytworzył sobie własny przesąd – po prostu raz przytrafiło się, że pokarm wpadł do klatki gdy wykonywały jakiś ruch. Choć działo się tak w określonych odstępach czasu niezależnie od niczego, one uznały, że wpadł, ponieważ wykonały one ten ruch. Więc zaczęły wykonywać go dalej wierząc, że wpadnięcie pokarmu do klatki zależne jest od tych ich ruchów.

Podobny eksperyment przeprowadzono na szczurach a także (po zmodyfikowaniu) na ludziach. Koichi Ono zaprosił do eksperymentu młodych ludzi. Umieścił ich w osobnych pokojach przy urządzeniach składających się z trzech dźwigni i wyświetlacza. Ich zadaniem było uzbierać jak największą liczbę punktów, jednak nie wyjaśniono im jak mają to zrobić. Tak samo jak w przypadku gołębi, liczba pokazywana na wyświetlaczu rosła co chwilę o losowo wybraną wartość niezależnie od tego, co zrobiliby uczestnicy, czyli mówiąc ogólnie –każdy mógłby siedzieć na krześle i nie robić nic albo zgoła wyjść z pokoju i pójść do domu, a i tak nic by to nie zmieniło, bowiem wyniki były całkowicie niezależne od nich. Okazało się, że tak samo jak w przypadku gołębi ludzie ci zaczęli wykonywać powtarzalne i irracjonalne ruchy mające zapewnić im wygraną. Jedni nawet dotykali ścian lub sufitu przekonani, że dostaje się za to najwięcej punktów.

No dobrze, ale przecież musieli zauważyć, że nie za każdym razem gdy wykonują swój upatrzony gest dostają dużo punktów, wszak one przyznawane były losowo i niezależnie od niczego. Tak – zauważali. Ale spytani o to po eksperymencie wszyscy odpowiedzieli, że nie myśleli o tym i byli przekonani, że jednak odkryli „schemat”.

Nawet ja sam miałem kiedyś swój własny „rytuał”, który miał mi zapewnić powodzenie na klasówkach w gimnazjum. Dzisiaj wiem, że był kompletnie idiotyczny (polegał na unikaniu patrzenia w pewne miejsce domu który mijał nasz autobus) i nie miał absolutnie żadnego związku z tym jak mi pójdzie sprawdzian na lekcji. Ale mimo wszystko przez dwa lata po prostu starałem się w to miejsce nie patrzeć.




Modlitwa – jest irracjonalna, nie spełnia się, a przede wszystkim jest próbą wyżebrania u istoty wyższej czegoś dla siebie lub swoich bliskich. Jest przejawem egoizmu i wynikiem naiwnego przekonania, że bóg naprawdę istnieje i słucha. To błaganie, aby ktoś nam pomógł, gdy sami sobie pomóc nie możemy. Błaganie które ma nam dać poczucie bezpieczeństwa, które ma służyć nam, nie bogu.

A spełnienie modlitw ma szansę tylko wtedy, gdy odpowiednio mocno wierzymy w boga i spełniamy „jego” polecenia. Więc... ludzie wierzą.


Kolejny argument który wg mnie prowadzi do oczywistego wniosku – bóg istnieje, ponieważ człowiekowi jest potrzebny. Więc go wymyślił i w niego wierzy. Na zasadzie "nawet gdyby bóg nie istniał, to należałoby go wymyślić".

3 komentarze:

  1. To chyba niedokładnie tak, że prostacy po lasach modlą się o deszcz do matki natury, zaś ludzie współcześni do jej "wyższej półki", uniwersalnego Boga. Chciałbym zauważyć, że to coś, co rozumie się u nas pod postacią boga, zostało wymyslone przez zbieraczy kozich i owczych łajn kilka tysięcy lat temu :) Zwykło się to nazywać "chtoniczno-uraniczną koncepcją religijności", ponieważ ułożyło się jakoś tak śmiesznie, że te plemiona które żyją z łowów i pasterstwa, bogów mają w niebie, natomiast te które wolą grzebać sobie w ziemi sadząc ziemniaki, ubóstwiają właśnie tą nieszczęsną matkę ziemie. To, że nie bijemy pokłonów do wizerunków biusciastej ciężarnej babeczki zawdzięczamy profilowi gleby w Kanaanie... a szkoda - w tym miejscu chciałem wkleić rysunek seksownej kobitki, jaka wyskoczyła mi w google pod "Mère Nature", niestety nie wiem jak to zrobić :) Nawiasem te zrytualizowane czynności "na wszelki wypadek" również mają swoją bajerancką naukową nazwę :)

    Mam nadzieje, że od teraz uda się Ci się w końcu utrzymać jakąś pisarską systematyczność na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie tylko błaganie o nagrodę za wiarę, ale pzrede wszystkim o wsparcie za miłowanie blixniego, za uczynki, za otwarte serce. Staram się postępować po chrześcijańsku, dkatego czasem odważę się poprosic o cud...I powiem Wam, że jakoś nadspodziewanie dużo w moim życiu tych "losowych zbiegów okoliczności", tak dużo, że nigdy nie wyprę się wiary (nieważne w jakim obrządku). Czuję obecność i wsparcie Boga, ale wiem, że pomimo całego miłosierdzia nie odważe się liczyć na pomoc, jesli nie okażę miłości bliźnim w potrzebie - bo o to tak naprawdę Jemu chodzi - o Miłość

    OdpowiedzUsuń
  3. Modlitwa to nie tylko prośba. W modlitwie uwielbiamy Boga, dziękujemy Mu i przepraszamy. Skoro w Biblii jest napisane "Proście a będzie wam dane" to prosimy. Prosimy, bo wolno jest nam prosić. Z tego względu, że nie umiemy obiektywnie ocenić co dla nas jest najlepsze, zauważamy, że Bóg nie zawsze spełnia te prośby w sposób, w jaki my tego oczekiwaliśmy. Żadna modlitwa (do której zalicza się, jak sam słusznie zauważyłeś, prośba) nie idzie na marne. Jest spełniana przez Pana w taki czy inny sposób. Gdyby wszystko o co poprosimy było spełniane dosłownie, Bóg byłby raczej bezpłatnym supermarketem albo alladynem.

    OdpowiedzUsuń