1 stycznia 2009

Powitanie

Postanowiłem, że blog ten wystartuje pierwszego stycznia. Jest to dobra data z dwóch powodów, z których oba nie dość, że są ze sobą w pewien sposób powiązane, to jeszcze łączą się niejako i z ogólnym przesłaniem jakie mam zamiar tutaj prezentować. 

Pierwszym powodem jest to, że dzień ten jest postrzegany przez wielu z nas jako dzień "przełomu". Granica, bariera, początek. A skoro tak, więc wydaje się on być dobrym dniem na zaczęcie jakiegoś nowego projektu. Dniem w którym zbieramy siły i zaczynamy stukać palcami po klawiaturze tworząc coś nowego a przy okazji w zapewniamy siebie w duchu, że z pewnością wytrwamy i sumiennie spełnimy to, co sobie z tej okazji założyliśmy. Dlatego zaczynam i ja - pierwszy dzień nowego roku i pierwszy dzień istnienia tego bloga.

Drugim powodem jest to, że ta wyjątkowość tego dnia jest... złudna. Czymże jest pierwszy stycznia? Pierwszym dniem roku?

Tak. 

I nie zarazem.

Gdyby tak oderwać się od naszej kultury, uciec w całkowitą neutralność i obiektywizm i spojrzeć na ten dzień z prawdziwego dystansu (takiego liczącego na przykład tysiące kilometrów, inny kolor skóry, inny język albo setki lub tysiące lat) uznalibyśmy, że ten dzień wydaje się tak wielu ludziom jako taki wyjątkowy jedynie dlatego, że dawno temu pewna grupa ludzi po prostu pewnego dnia zebrała się razem i tak sobie postanowiła. I zobaczylibyśmy, że ten "dzień przełomu", hucznie świętowany wystrzałami tysięcy sztucznych ogni i milionami litrów wina musującego tak naprawdę jest nim jedynie dla pewnej części naszego gatunku. Dla innych nie jest bowiem niczym szczególnym.

Patrząc co roku na te wspaniałe pokazy sztucznych ogni i na tych wszystkich bawiących się ludzi (nie oszukujmy się - w Polsce raczej trudno o niedostrzeżenie, że szykuje się coś większego z tej okazji) możemy nabrać złudnego przekonania, że tak bawią się i świętują ten dzień "wszyscy". Od Australii po Alaskę. 

A jednak Żydzi nie będą tego dnia w ten sposób postrzegać. Ani tradycyjni Chińczycy. A to z tego powodu, że dla nich dniem oznaczającym początek nowego roku nie jest pierwszy stycznia. Mają inny kalendarz, inny sposób liczenia lat, więc i ten przełom tychże obchodzą kiedy indziej. Do tego dochodzą jeszcze ludy takie jak Indianie z Amazonii, które w ogóle nie liczą czasu i nie mają pojęcia o tej całej szopce, jaka dzieje się w tym samym czasie w innych stronach świata. A później do tego grona dołączą (niezbyt obecne cieleśnie, ale jednak warte uwzględnienia) wszelkie cywiliacje i pojedyńcze jednostki, które znikły z tego świata bądź przed pojawieniem się kalendarza gregoriańskiego bądź przed jego poznaniem.

Zatem zaczynam w tym dniu także dlatego, że jest to dzień uznawany przez wielu z nas za przełomowy i wyjątkowy, podczas gdy jest zupełnie zwyczajny i tak naprawdę nie różni się wcale od wszystkich innych. Wyjątkowość ta nie jest bowiem narzucona nam przez nieskończoną mądrość, nie wynika z jakichś oczywistych, obiektywnych i powszechnie uznanych wniosków, a jedynie z tego, że kiedyś grupa ludzi tak sobie postanowiła, a ich opcja zwyczajnie wygrała i rozpowszechniła się najszerzej (lub też po prostu dotarła do nas. Kalendarz żydowski nie "wygrał" przecież i nie rozpowszechnił się zbyt szeroko, a jednak są ludzie, którzy uznają go za najlepszy). 

A jak łączy się to wszystko z ogólnym przesłaniem bloga? Z myślą przewodnią, którą mam zamiar tutaj stopniowo prezentować? 

Gdy tak słucham ludzi wierzących w jakiegokolwiek boga, odnoszę wrażenie, że traktują tego swojego boga i swoją religię jako jedynie słuszną prawdę. Ogólnie wypowiedzi bardzo wielu wierzących, choć sprowadzają się do "ja tylko wierzę", oznaczają wręcz pewność, że jest naprawdę tak, jak oni wierzą. Że "prawda wiary" to jest to samo, co "prawda".

Poruszony tym mam zamiar prezentować tutaj swoje poglądy - zazwyczaj przeciwstawiające się prezentowaniu dogmatów tychże religii jako "prawdy", a także jako czegoś "wyjątkowego". 

Użyłem tutaj porównania do kalendarza, więc go odrobinę rozwinę. Dla Europy, Ameryki, Australii i dużej części reszty świata mającej jakieś europejskie ślady w swojej historii pierwszy stycznia jest wyjątkowym przełomem poszczególnych lat. Kończy się stary rok, zaczyna nowy. Jest to "prawda". Zmiana ta też sprawia, że zmieniamy niejako swoje zachowanie - bawimy się, pijemy z tej okazji wino musujące, odpalamy fajerwerki i składamy sobie życzenia. Często postanawiamy coś sobie, wyznaczamy jakiś cel. No i oczywiście mamy "punkt odniesienia", który sprawia, że nie "gubimy się" w czasie.

Oczywiście, jak już wiemy, ta "wyjątkowość" tego dnia wynika dla nas z tego, że ludzie sami ją sobie stworzyli układając kalendarz według własnego widzimisię. Nie jest to obiektywny kalendarz, który jest uznawany przez wszystkich ludzi jako słuszny. I rzecz jasna nie jest to kalendarz "naprawdę" obiektywny - wynikający z czegoś naprawdę wyjątkowego, bowiem nie ma czegoś takiego, co dla wszystkich obiektywnie byłoby granicą, według której należy liczyć lata. 

A chrześcijaństwo? Dla dużej części świata (o dziwo także mającej coś wspólnego z europejczykami) jest to "coś" wyjątkowego. "Prawda" objawiona. Cud na ziemi. Niesłychana więź z Bogiem. BÓG.

Nie jest jednak uznawane przez wszystkich. Nie jest obiektywne dla wszystkich. Nie powstało z praw fizyki, z obserwacji świata, z matematyki, ale jedynie dlatego, że ktoś kiedyś tak sobie postanowił. Nie różni się także niczym innym od wszelkich innych religii, których i jest i było niesłychanie wiele. Wiele ludzi uznaje je za "prawdę" (choć tak jak w przypadku zmiany roku pierwszego stycznia jest to taka trochę ułomna prawda, bo nieuznawana przez wielu), zmienia ono ich zachowanie, z jego powodu ludzie tworzą sobie postanowienia, a także sprawia, że wielu ludzi "nie gubi się" w... świecie i jego postrzeganiu.

To może wydawać się dziwne (a nie powinno), ale chrześcijaństwo (jak i każda inna religia) tak naprawdę nie jest niczym wyjątkowym, tak samo jak pierwszy stycznia. Ot, takie nasze widzimisię. Lubimy je, więc przy nim trwamy. Lubimy je, więc w nie sobie wierzymy. Tak nas wychowano, w tym od dziecka wyrastaliśmy, więc tego się dalej trzymamy.

A "oddawanie czci Bogu" i wiara w niego jest tym samym, co strzelanie korkami i składanie sobie życzeń podczas tego naszego urojonego "przełomu". I tu i tu po prostu tak sobie postanowiliśmy. Nikt stojący od nas wyżej w rozwoju nie przyszedł i nie powiedział "ta religia jest prawdziwa" ani "ten dzień jest faktycznie wyjątkowy, na tyle wyjątkowy, że stanie się pierwszym dniem nowego roku". Po prostu tak sobie wymyśliliśmy i tyle.

Więc proszę, nie mówcie, że Wasz Bóg i Wasza religia jest obiektywnie prawdziwa, albo, o zgrozo, lepsza od jakiejś innej. To wszystko jest bowiem jedynie kwestią uznania tego, co wcześniej wymyślił ktoś inny. Z pewnością znajdzie się bowiem ktoś, kto powie "nie zgadzam się, to nie jest obiektywna prawda". Jedna taka osoba właśnie kończy pisać te słowa i tę notkę.

Mam nadzieję, że starczy jej siły na napisanie ich więcej.

2 komentarze:

  1. ..też mam taką nadzieję:)...i tegoż życzę..sił:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Bóg urojony" - Aquila. Ja na przykład nie obchodzę sylwestra (tak jak większość go sobie wyobraża; potoki alkoholu etc.) ponieważ nie mam na imię Sylwester, ani nie znam nikogo o takim imieniu.

    Liczę na ciekawe wpisy i co najważniejsze... wytrwałości :)

    OdpowiedzUsuń